Migawki z Lizbony - relacja Leny Leszczyńskiej
Nareszcie, po 4 dniach zmagań, reprezentacja Polski zajęła należne miejsce w tabeli. Tym samym świeżo upieczony coach może odetchnąć i przesłać kilka informacji z placu boju.
Lizbona przywitała nas przepiękną pogodą, ale zupełnie nie mieliśmy czasu tego odczuć. We czwartek samolot się spóźnił, toteż nie zdążyliśmy na ceremonię otwarcia. Na zakończenie pobiegł tylko kapitan, aby dopełnić formalności.
Dostaliśmy standardową torebkę prezentów (dosyć ubogą) i badża z pogrzebową tasiemką. Jak możecie zauważyć na zdjęciu na stronie głównej PZBS, nie cieszy się on zbytnią popularnością. Powoduje to czasem drobne utrudnienia. Np. aby skorzystać z toalety w trakcie meczu, trzeba okazać identyfikator. Mój „chodzi” z Tusiem :-)
W stosunku do czasu polskiego, w Portugali jest godzina różnicy z ukłonem w kierunku śpiochów. Kto na tym skorzystał, łatwo sprawdzicie w kontrolkach. Zawody rozpoczęły się w piątek, 22 lutego o 10. Rozegramy w sumie 29 dwunastorozdaniowych meczów każdy z każdym. Dziennie przewidziane są 4 rundy ciągnące się praktycznie bez przerw (w sobotę było wyjątkowo 5 spotkań). Czas jest rygorystycznie przestrzegany, czego już z przykrością doświadczyliśmy (0,5vp kary za 3 minutowe przedłużenie meczu). Organizatorzy nie przewidzieli żadnej dłuższej przerwy obiadowej. Szczęśliwie w okolicy jest dużo dobrych restauracji, także nasi reprezentanci nie chodzą głodni i źli.
Mieszkamy w spacerowej odległości od miejsca rozgrywek, ale zważywszy na decyzje kapitana o dosyć dużej rotacji par, niektórzy do końca Mistrzostw przejdą pełny maraton!
Z okien naszych apartamentów widać ogromny, ceglany budynek Areny walk byków Campo Pequeno. W sobotę odbyła się tam tourada (taka portugalska corrida), na którą zdecydowałam się pójść aby ostudzić emocje w przerwie pomiędzy meczami. Niestety walki okazały się znacznie krwawsze, zarówno dla byków, jak i dla caballeros! Wytrzymałam do piątego byka, a planowano zamęczyć w sumie 9…
Tymczasem nasi zawodnicy powoli ciułali punkty, a kapitan chodził poważny i milczący. Wreszcie wczoraj zdecydował się przygotować swoja słynną tradycyjną kolację (ja tego doświadczyłam pierwszy raz) i to był strzał w dziesiątkę! Drużyna niesiona prawdopodobnie nadzieją na pyszny i do tego pięknie podany posiłek, grała jak natchniona.
Na koniec zdjęcie ukazujące, czym głównie zajmują się opiekunowie reprezentacji na zawodach :-)