Juniorzy i seniorzy znajdują Wspólny Język
Wywiad z Janem Chodorowskim zamieszczony w Nr 47 (637) tygodnika Passa
W poprzedniej rozmowie zachęcaliśmy młodych ludzi do uczenia się gry w brydża. Tym razem chciałbym porozmawiać z Panem o brydżystach bardziej zaawansowanych wiekowo – z seniorami włącznie.
Nadal zachęcamy młodych ludzi do uczestnictwa w naszych kursach, tak początkujących, jak i już grających w brydża i, niech mi Pan wierzy, wiek w brydżu nie odgrywa decydującej roli. Już raczej wewnętrzny spokój i prawidłowe odruchy są ważniejsze. Przytoczę przykład nieetycznego zachowania bazującego właśnie na automatyce, opisany przez znanego szkoleniowca Ryszarda Kiełczewskiego. Brydż kółkowy. Rozgrywający gra szlema, nie ma damy atutowej, w stole leży król, w ręku ma asa (możliwość impasu damy w dowolną stronę). Rozgrywający wpada na diabelski pomysł, mówi: „Zgłaszam koronkę” (wszystkie honory atutowe w rękach jednej pary). A przecież nie ma damy. Przeciwnik, który zapisuje wyniki, dzierżący akurat damę w ręku wie, że przeciwnicy nie mają koronki, ale ze stoickim spokojem odpowiada: „No to zapisuję koronkę”. Rozgrywający stwierdza, że ten, który zapisał koronkę nie ma damy, bo przecież by protestował. Impasuje więc brakującą figurę u jego partnera. Impas się nie udaje. Kontrakt nie zostaje zrealizowany, a zapisujący, ten od damy, spokojnie informuje: „No to skre-
ślam koronkę”.
Czyli powstrzymał odruch – nie zaprotestował?
Na tym to właśnie polega, na odruchach, na wykorzystaniu normalnych ludzkich reakcji. Przecież to nie są jacyś pokerzyści z kamiennymi twarzami, blefujący bez mrugnięcia okiem.
Z tego płynie nauka, że należy utrzymywać tempo, dawać sobie choć odrobinę czasu do namysłu, nawet w najprostszych, wydawałoby się, sytuacjach?
Ależ oczywiście. Spontaniczne zachowanie działa przeciwko zawodnikowi. Przecież istnieje nawet wymóg, by po wyłożeniu „dziadka” nie dokładać karty ze stołu natychmiast, nawet jeśli leży tam singiel. Chodzi, o przeciwnika z prawej, który musi mieć czas do namysłu, a jednocześnie, aby uniemożliwić mu manipulowanie tempem. Poza tym musimy zdać sobie sprawę, że mnóstwo kontraktów przegrywa się w pierwszej lewie, przy dokładaniu karty z dziadka – bijąc w stole lub przepuszczając do ręki. Tu opowiem inną anegdotę. Wistujący po licytacji – w stole musiał być as kier – i analizie własnych kart doszedł do wniosku, że musi zawistować w kiera. Miał drugiego króla, czyli króla i blotkę, oddał wist w blotkę. Rozgrywający trzymał w ręku sześć kierów, pięć miał w stole, czyli razem jedenaście. Brakowało dwóch, a w zasadzie po wiście – tylko jednego, właśnie króla. Rozgrywający musiał trafić – jeśli król jest u wistującego to należy asa w stole zachować, w przeciwnym przypadku, czyli jeśli król jest u przeciwnika po prawej, to musi być singlowy, więc po położeniu asa ze stołu przeciwnik „E” będzie musiał do koloru dołożyć samotnego króla. Stanąwszy przed takim wyborem, bezradny rozgrywający dostał ataku śmiechu i bez słowa schował karty do pudełka. Partner wistującego też schował karty i zadał nierozważne pytanie: „To ile za tego szlema?” – tym samym zdradził, że nie ma króla. Rozgrywający na to: „Impasuję” i zrealizował kontrakt. Takie zagranie można by nazwać „rozgrywką wywiadowczą”. Z punktu widzenia przepisów włożenie kart do pudełka oznacza wzięcie pozostałych lew, w domyśle „grając z góry”. Powinien zatem położyć asa ze stołu, co w tym rozdaniu nie dawało szlema. A całe zamieszanie przez partnera wistującego, który nie zachował zimnej krwi i kamiennej twarzy. Na koniec dodam, że w brydżu turniejowym taki numer by nie przeszedł i o wyniku rozdania rozstrzygałby sędzia, konsultując incydent z innymi fachowcami.
Gorzej może być tylko wtedy, gdy „dziadek” nie wytrzymuje nerwowo, bo jak można tak rozgrywać...?
W brydżu turniejowym wykładający karty po licytacji nie ma prawie żadnych uprawnień, prócz dokładania wskazanych przez rozgrywającego kart i ewentualnego zapytania go, czy ma do koloru, by wykluczyć „fałszywy renons”. Może on wezwać sędziego dopiero po zakończeniu rozgrywki. Niewiarygodna historia zdarzyła się mojej żonie i mnie na jednym z prestiżowych turniejów europejskich. Kontrakt z kontrą od przeciwnika po lewej był realizowany z mojej ręki, nastąpił wist od zawodnika po mojej lewej (za zasłoną), żona wyłożyła karty, po zastanowieniu dołożyłem blotkę, z prawej as wziął lewę. Przeciwnik popadł w namysł, więc i ja myślę. W0 pewnym momencie żona, czyli „dziadek”, wzywa sędziego. Niesłychane. Sędzia oczywiście karci moją połowicę, bo jak to tak, ale... Głosy zniżają się do szeptu i po kilku chwilach okazuje się, że wistujący – ten, którego nie widziałem za zasłoną – nie wytrzymał nerwowo namysłu partnera i, bojąc się, że partner nie trafi „odwrotu”, dla ratowania sytuacji... pokazał mu swoje karty. Nie wypadły mu z ręki, lecz świadomie skierował je koszulkami w dół. Przy całym niesmaku spowodowanym bardzo niesportowym zachowaniem przeciwnika trzeba zauważyć, że graliśmy przeciwko jednej z czołowych par Europy, a sędziował jeden z najlepszych sędziów brydżowych. Tutaj arbiter uznał zasadność interwencji żony, a przeciwnik został zawieszony na wiele miesięcy. Historia ta pokazuje też rozsądne podejście sędziego i zrozumienie ducha brydża, a nie wyłącznie regulaminów.
Skoro mowa o nietypowych zachowaniach to mam też pytanie o nietypowe systemy, o których bardziej zaawansowani brydżyści mogli słyszeć. Jak możnaokreślić system, który Pan wykłada na zajęciach, jak to się ma do Systemów Słabych Otwarć, na przykład do „silnego pasa”?
SSO opierał się na poniekąd słusznym założeniu, że skoro najczęściej otrzymujemy kartę o sile 8-12 PC, to dość „naturalne wydawało się z taką ręką dać od-zywkę, zaś pasować z siłą od 13 PC, by zaoszczędzić przestrzeni licytacyjnej. Z drugiej strony otwarcie 1 KIER/PIK/BA i wyższe ze słabszą kartą komplikowało przeciwnikom licytację, bo niejako licytowali w obronie, i zabierało im kilka szczebli w licytacji. Oczywiście, mogło się zdarzyć granie kontraktu na trzech, czterech atutach, ale wtedy przeciwnikom mogła iść końcówka. SSO to w zasadzie była taka polska myśl techniczna, która w szczątkowych formach przetrwała do dziś, bo, na przykład jedna z par naszego klubu gra Silnym Pasem. Współcześnie jednak ja bym te systemy zaliczył do niszowych, ponieważ zdecydowana większość używa tak zwanych systemów naturalnych. W Polsce są one oparte na Wspólnym Języku i rozbudowywane o nowe funkcje i zapożyczane gadżety.
Czy te wspomniane sztuczności SSO nie są również przenoszone na systemy naturalne. Cue-bidy, pytanie o 5 wartości, relaye, teksasy, Stayman, Wilkosz, Acol, trójkolorówki?
Większość z nich już istniała. Coś, czym grano od lat na Zachodzie, u nas stanowiło nowinkę, było publikowane niemal jako odkrycie. A te odzywki w większości były już od dłuższego czasu używane w systemach naturalnych, potem udoskonalane. Cue-bidy nie były znane – używaliśmy OSW, też skądinąd konwencja, która do nas przyszła z Zachodu. Ale nie w teorii kryje się sam brydż. Teoria może być pomocna, ale nie ona decyduje o końcowym sukcesie. Po pewnym czasie nasze systemy zaczęły wchłaniać te coraz doskonalsze konwencje, rozbudowywać Wspólny Język, co zresztą widać w zmianach nazewnictwa. Mimo tego, z głębokim przekonaniem chcę podkreślić, że każdy – starszy i młodszy,początkujący i zaawansowany brydżysta – na bazie arytmetyki ze szkoły podstawowej i po nauczeniu się niewielkiej liczby odzywek jest w stanie stanąć do turnieju i zagrać na przyzwoitym poziomie, osiągając czasami zaskakująco dobry wynik. Mało tego, wbrew powszechnym sądom, brydż nie wymaga bardzo ścisłego umysłu i nieprawdopodobnej wyobraźni. W brydża grają doskonale także „czyści” humaniści.
Nie trzeba zatem gonić za najnowszymi podręcznikami, instalować superoprogramowania i śledzić wszystkich turniejów, by nauczyć się tej gry i mieć z tego satysfakcję?
Te rzeczy pomagają, ale najważniejsze jest zrozumienie „ducha” brydża. Z takim podejściem wiąże się jeszcze jeden dylemat brydżystów: jaki system licytacyjny jest najlepszy, najskuteczniejszy? Jakiego używać?
To ja odpowiem na to pytanie (uśmiech): Nie ma takiego systemu.
Oczywiście, że nie ma. Ale czy opierać sie na systemie bazującym na Wspólnym Języku, rozbudowanym i skodyfikowanym kilkadziesiąt lat temu i modyfi kowanym bez przerwy do dziś? Czy może na takim, w którym siła otwarć na poziomie „1”, wskutek wieloznaczności, może zmuszać nas do grania zawyżonego kontraktu? Dyskusja trwa, ale szala zdaje się przechylać ku Wspólnemu Językowi, którego i ja jestem zwolennikiem. Moim zdaniem stwarza on większą możliwość grupowania rąk, układania ich w niezbyt duże pakiety, co znakomicie ułatwia nauczenie się go i zrozumienie ducha licytacji. Ludzie używający Wspólnego Języka w sposób naturalny lepiej się w nim czują psychologicznie, niż „systemach strefowych”, gdzie partner może mieć od 11 do, powiedzmy, 22 punktów.
Nadal nie prowadzimy rozróżnienia ze względu na wiek zawodnika, choć uważam, że młodzi błyskawicznie wchłoną system Wspólny Język i jeszcze dwa inne, a osobom starszym, szczególnie mającym zakorzenione nawyki, może sprawić to trudność.
Tu muszę zaprotestować. W brydża, w odróżnieniu od innych sportów, można zacząć grać zawsze. Powtarzam, można zacząć uczyć się gry w brydża w dowolnym wieku i osiągać sukcesy mając lat 50, 60 i dużo więcej. Tego nie ma w żadnym innym sporcie. W sprincie osoby starsze nie mają szans z młodymi organizmami. W brydżu bywa różnie, nierzadko rozdania, a nawet turnieje wygrywają pary mające średnio 50, czy 60 lat. Niech mi Pan wierzy, niema drugiej takiej dyscypliny. Przecież nawet w szachy z wiekiem gra się coraz słabiej, bo trzeba pamiętać dziesiątki, setki lub więcej wariantów! Jest grupa starszych osób, które już grają w brydża, i teraz być może należy tych graczy ukształtować. Oni zazwyczaj grywają w „swoim towarzystwie” od lat, popełniają podobne błędy, a tym samym często nie zdają sobie sprawy z ich istnienia. Nie mają porównania z innymi. Dlatego spotkanie z nieznaną parą może być bardzo pouczające, pokazanie usterek w ich grze najczęściej powoduje chęć poprawienia się, budzi sportowego ducha. Wystarczy pokazać, że inni jakoś trochę inaczej licytują, inaczej wistują, rozgrywają – to zaciekawia, a przy tym podnosi poziom gry.
Zna Pan to z doświadczenia.
Na prowadzone przeze mnie w NOK-u warsztaty brydżowe przychodzą ludzie młodzi, ale jest też kilka osób starszych. Jest pani, która od wielu lat gra w brydża i nagle, w trakcie zajęć, doznaje olśnienia. W sprawach, które dla wielu są zupełnie podstawowe. Większość tych ludzi zaczęła naukę od zera, ale okazuje się, że podejście systemowe może też już grającym przynieść niespodziewane korzyści. Wspomnianej pani kazano grać tak, a nie inaczej, a tu w trakcie warsztatów okazuje się, że z silną kartą nie musi ona licytować z przeskokiem, tracąc przy tym mnóstwo przestrzeni, a tym samym szans na dokładne porozumienie się z partnerem. Można licytować powoli, ale tak by partner nie spasował, a do słynnego pytania o asy przechodzić w odpowiednim momencie. Trzeba budować zaufanie między partnerami.
Każdy może zostać brydżystą, nie ma Pan wymagań, by znać system licytacji, zrzutek, zapis? Może chociaż starszeństwo kolorów?
Żadnych wymagań. Dobrze byłoby, gdyby okazało się, że ktoś potrafi trzymać karty, lub że grywał wcześniej w jakąś karcianą grę – tysiąca, remika, kanastę, ale i to nie jest konieczne. Ponieważ zaczynamy od zera, więc lansuję taki bardzo uproszczony Wspólny Język, zakładając, że potem, także systemowo, będziemy wspólnie go wzbogacać o dodatkowe konwencje lub sami partnerzy będą to robić we własnym zakresie. Na tym etapie nie ma potrzeby komplikowania życia ludziom. Jako baza ten uproszczony system jest zupełnie wystarczający. Wydaje mi się, że to trafia do ludzi i już mam ogromną satysfakcję, że potrafią prowadzić rozumowanie na poziomie, który jeszcze tydzień wcześniej był dla nich nieosiągalny. A nie są to umysły ścisłe, nie mam w grupie żadnego umysłu ścisłego. W warsztatach uczestniczy stosunkowo dużo kobiet, co jest bardzo budujące. Kobieta w brydżu ma znacznie większe prawa niż mężczyzna. Może bowiem uczestniczyć w turniejach par kobiecych i w mikstach (kobieta w parze z mężczyzną), co jest dość oczywiste, ale bierze też udział w turniejach otwartych. Bardzo często panie zajmują w nich czołowe miejsca. A już najlepiej mają juniorki, bo wszystkie turnieje juniorów i juniorek w swojej kategorii, turnieje otwarte, kobiece oraz mikstów stoją przed nimi otworem.
Czyli zaprasza Pan wszystkich?
Wszystkich, bez względu na wiek, płeć, czy znajomość gry w brydża. Zapraszam zarówno umysły ścisłe, jak i chętnych stroniących od matematyki, rachunku prawdopodobieństwa, krótko mówiąc – humanistów.
Znów nie udało mi się zadać wszystkich zaplanowanych pytań, liczę zatem na ponowne spotkanie na naszych łamach w najbliższej przyszłości, życząc Panu jeszcze więcej radości z prowadzonych warsztatów i jak największej pociechy z warsztatowiczów – WSZYSTKICH.
Rozmawiał Ryszard Kochan
Jan Maria Chodorowski – ur. 24 października 1948 r., arcymistrz międzynarodowy w brydżu sportowym, kilkukrotny reprezentant Polski, odznaczony Złotą Odznaką PZBS, sędzia okręgowy, trener.
Od 1999 był członkiem różnych zespołów organizujących największe imprezy brydżowe: Olimpiady, Mistrzostwa Świata i Europy.
Warsztaty brydżowe prowadzone przez Jana Chodorowskiego dzięki finansowaniu przez Dzielnicę Ursynów i pomocy Natolińskiego Ośrodka Kultury odbywają się w sali NOK przy ul. Na Uboczu 3 w poniedziałki i środy od 17 do 19.30.
Kontakt: 503 027 444.