Joanna Zalewska – przy stoliku i za sterami
W rozegranych podczas minionego weekendu Finałach Brydżowej Ekstraklasy niespodziewanie, ale zasłużenie zwyciężyła drużyna bez gwiazd – Eskom Warszawa. Czy rzeczywiście bez? Teraz może i tak, ale potencjalnie chyba nie. Bo w aż w trzech czwartych meczu o tytuł grała i wygrywała Joanna Zalewska. Oczywiście w brydża nie da się zwyciężać samemu, a w trwającej kilka miesięcy lidze do odniesienia sukcesu nie wystarczy też tylko partner czy nawet 4-osobowy team. Jednak fakty dotyczące panny Joanny są bardzo spektakularne:
1. była jedyną kobietą wśród 38 osób zgłoszonych do ekstraklasy w czterech grających w Finałach zespołach;
2. ma dopiero 21 lat, a więc sportowo jest jeszcze juniorką (w brydżu ta kategoria wiekowa trwa do 26. roku życia, a ostatnio stworzona została też „młodzieżowa” U-31);
3. jej współczynnik klasyfikacyjny (WK) wynosi zaledwie 5, czyli jest o kilkanaście stopni niższy od zdecydowanej większości kolegów z drużyny czy rywali w ekstraklasie.
– Gratulacje! To oczywiście pani największy sukces w karierze?
– W rywalizacji krajowej tak, ale w międzynarodowej mam brąz z Venice Cup, czyli byłam – wraz z Cathy i Zośką Bałdysz oraz Kasią Dufrat, Danką Kazmuchą i Anią Sarniak – w reprezentacji Polski, która w ubiegłym roku zdobyła w Salsomaggiore pierwszy w historii naszego kobiecego brydża medal mistrzostw świata. „Dorosłych” mistrzostw, nie juniorskich.
– No właśnie, z „dorosłymi” grywa pani jak równa z równymi.
– Znam swoje „miejsce w szyku”. Po powrocie z urlopu macierzyńskiego Justyny Żmudy na pewno byłoby mi się teraz trudniej ponownie zakwalifikować do kobiecej reprezentacji. Są w niej obecnie trzy naprawdę dobre, równe, zgrane pary, które na sierpniowych mistrzostwach świata w Marakeszu mają szansę na wielki wynik. Ja pogram w tym roku jeszcze w juniorach, z Marysią Niklaus. W moim roczniku 2001 jest zresztą całkiem fajna paczka, z między innymi Kacprem Kopką i Krzyśkiem Cichym. Mam wrażenie, że jakoś tam naciskamy na starszych...
Poza tym w drugiej połowie poprzedniego sezonu postawiłam na miksty. Gram w nich głównie z Arkiem Majcherem, z którym jesteśmy także parą prywatnie, on też nie ma jeszcze trzydziestki. Wystąpiliśmy razem we wrocławskich mistrzostwach świata, tworzymy również stałą parę w tej ekstraklasowej drużynie Eskomu, bo w niej regułą są właśnie stabilne zestawienia. Teraz, od soboty trzeciego czerwca, zagram w otwartych mistrzostwach Europy z bardzo doświadczonym jednym z polskich mistrzów świata Grzegorzem Narkiewiczem. Do Strasbourga jedziemy w mocnym teamie, z Grażyną Brewiak, Ewą Sobolewską, kolejnym mistrzem świata Krzysztofem Burasem i Tomaszem Latosem. Szanse na medal będę miała dwie, bo także w parach.
– Wiele z wymienionych już przez panią w naszej rozmowie osób to brydżyści zawodowi lub prawie. To też pani pomysł na życie?
– Na razie absolutnie… nie. Żeby było jasne: brydża uwielbiam. Od czasu, gdy przypadkiem trafiłam sześć lat temu w warszawskim liceum Staszica na zajęcia prowadzone tam od wielu uczniowskich pokoleń przez Piotra Dybicza, bardzo wciągnęłam się w tę grę. Ale nie mam zamiaru zarabiać nią na życie. Moim marzeniem, które krok po kroku staram się realizować, jest pilotowanie samolotów. Tych największych – cywilnych Boeingów czy wojskowych Herculesów. Mam już licencję na lekkie maszyny, teraz na 4-osobowych Diamondach DA40 zbieram niezbędny „nalot” jako dowódca statku powietrznego. Studiuję na trzecim roku Akademii Wojskowej w Dęblinie, czyli legendarnej w polskim lotnictwie „szkole orląt”. Przy okazji: bardzo dziękuję jej kierownictwu i nauczycielom za zrozumienia dla mojej cywilnej, sportowej, brydżowej pasji.
– A granie w parze z partnerem też życiowym? Łatwiej wam czy trudniej?
– Emocje rzeczywiście są jakby podwójne, ale bardzo staramy się z Arkiem je rozgraniczać. Sporów znad stolika nie przenosić do sfery prywatnej i odwrotnie. I chyba się nam udaje, bo mogę na przykład powiedzieć, że kilka dni przed finałami ekstraklasy się pokłóciliśmy, co – jak widać po wynikach – nie miało wpływu na wspólną grę. Kapitan i koledzy z drużyny widzieli, że mamy niezłą dyspozycję dnia, a raczej weekendu, i zaufali najmłodszym w najważniejszym dla nas wszystkich momencie rozgrywek.
– Co jest pani najmocniejszą stroną w brydżu?
– Myślę, że spokój. Podobna reakcja na dobre i gorsze własne zagrania, których nie rozpamiętuję. A wspomniany Piotr Dybicz nauczył mnie takiej swoistej brydżowej pokory: jak genialnie byśmy nie zalicytowali, rozegrali czy zawistowali, to przecież przeciwnik na drugim stole jest w stanie zrobić to samo! Działa to zresztą oczywiście także w sferze negatywnej – nasz niewyobrażalny, kompromitujący, fatalny błąd zawsze da się skopiować.
– A czego musi się jeszcze pani przy stoliku nauczyć?
– Wszystkiego! W każdym elemencie gry. Ostatnio najwięcej pracuję nad rozgryzaniem licytacji rywali – także w tym kontekście, jakie wnioski można/należy wyciągać z tego, że ktoś czegoś NIE zapowiedział.
– Czy słyszy już pani o sobie porównania w stylu „Michał Klukowski w spódnicy”?
– No nie, aż tak to nie. Przecież on w moim wieku był już w mistrzem… wszystkiego, a teraz ma dopiero 27 lat i w praktyce jest liderem światowego rankingu. Poza tym to zawodowy brydżysta, a ja – tak przynajmniej dziś mi się wydaje – nigdy kimś takim nie będę...
Rozmawiał Tomasz Wolfke
Joanna Zalewska w reprezentacji Polski z brązowymi medalami drużynowych MŚ kobiet w Salsomaggiore 2022 – na lewo od niej Sophia i Cathy Bałdysz, na prawo Katarzyna Dufrat, Anna Sarniak i Danuta Kazmuchą oraz kapitan (selekcjoner) Mirosław Cichocki.